|
|||||
ks. Mieczysław Rusiecki |
|
|
|
|
|
SAMOŚWIADOMOŚĆ DOROSŁEGO WARUNKIEM ROZWOJU OSOBOWŚCI 1. Dorosły pozwala widzieć siebie w prawdzie Dorosły musi również pokonywać funkcjonujące
w psychice, lękliwe zahamowania Dziecka. Człowiek, który działa pod ich
wpływem, mimo upływu lat, wciąż czuje się bezradny i bezbronny.
Boi się podjąć jakiejkolwiek inicjatywy, zwłaszcza tego, co trudne. Z góry rezygnuje
z większego wysiłku, z szukania nowych, nietypowych, zwłaszcza ryzykownych
rozwiązań. Chętnie zatrzymuje się na etapie, który udało
mu się już osiągnąć i osobiście zweryfikować. Żyje chwilą obecną
– jak beztroskie, lekkomyślne dziecko. Z drugiej strony, Dorosły ma możność i obowiązek pracy nad utrzymaniem
w nas pozytywnych cech zarówno Rodzica jak i Dziecka. Pozytywne właściwości Rodzica to duże bogactwo doświadczeń (nawyków)
wytrzymujących próbę czasu, takich jak: obowiązkowość, odpowiedzialność,
zdyscyplinowanie myślenia, pragnień i działania itp. Pozytywne przymioty
Dziecka to spontaniczność, szczerość, radość,
ciekawość, chęć eksperymentowania, zaufanie, prostota i czystość
serca itp. Dorosły weryfikuje bardzo wnikliwie i krytycznie
wszelkie schematy Rodzica i dopiero wtedy przyjmuje je za swoje.
Podobnie czyni z nastawieniami Dziecka: poddaje je prawu roztropności i zdroworozsądkowej
krytyce. Tylko tak wzbogacony Dorosły może działać w sposób pełny. „Nasze
odpowiedzialne i względnie trwałe decyzje podejmowane są wówczas,
gdy podejmujemy je w wyniku zaistnienia trzech stanów Ja,
czyli gdy działamy z pozycji świadomego Dorosłego przy zachęcającej zgodzie Rodzica i naturalnym zachwycie Dziecka”. Dorosły jest niezmordowany. Ciągle pobudza do
szukania głębszej motywacji tego, co robimy, nakłania do starania
się o piękniejszy kształt życia. Chce nas przekonać, że nie powinniśmy
się zatrzymywać w poszukiwaniu coraz pełniejszej prawdy o sobie
i o świecie. Mobilizuje do zmiany sytuacji, w jakiej się znajdujemy
– na lepszą, zgodnie z prawdą o naszych możliwościach. Przypomnijmy:
prawda o każdym jest taka, że nas zawsze stać na więcej. Niełatwe więc zadanie ma Dorosły, tym bardziej że w życiu najszybciej udaje
się uzyskać tzw. wyższe i korzystniejsze pozycje tym ludziom, którzy
nauczyli się zręcznie powtarzać wzorce społecznie zaaprobowane,
choćby nie były w pełni prawdziwe i najlepsze. Dotyczy to szczególnie
zachowań ludzi będących przy „władzy”. Podwładni sczytują styl bycia
swoich przełożonych i wiernie go kopiują w swoim życiu. Budzą przez
to ich zaufanie, a w konsekwencji szybko awansują. Tajemnica ich
sukcesu polega na tym, że w stosunkach ze swoimi dynamicznymi przełożonymi
zamieniają się w potulne Dziecko. W stosunku zaś do swoich podwładnych
– już w innym kontekście miejsca i czasu – chętnie przyjmują pozycję
ważnego, nieustępliwego Rodzica. Rekompensują w ten sposób swoje
zmęczenie odgrywaną rolą Dziecka. Za każdym razem stają przed swoim mocodawcą
w formie świeżej i wciąż dyspozycyjnej. Swoim przełożonym nie dają
więc żadnych podstaw do podejrzeń, że coś z ich dorobku zmienią,
przeinaczą, zaprzepaszczą. Zachodzi wtedy specyficzny mechanizm usztywniania i „zastygania”
relacji międzyludzkich, pozbawionych głębszego sensu i wartości
duchowych poddanych
stabilizacji, a nawet regresji procesów społecznych, które
dlatego nie podlegają rozwojowi, że są w rękach ludzi o myśleniu
zeschematyzowanym (R) lub zalęknionym (Dz). Mechanizm ten jest prosty:
Kto działa z pozycji niedojrzałej, dobiera sobie również
współpracowników takiego samego pokroju: uległych,
chętnie idących na kompromis. Widzi w nich przedłużenie siebie.
Całkowicie przekształca ich „na swój obraz i podobieństwo”.
Nie toleruje u nich żadnej odrębności, inności, a tym bardziej „niepokojącej”
oryginalności. Tylko taki następca uratuje „dorobek” poprzednika,
zatrzyma daną sprawę dokładnie w tym samym miejscu, w którym
ją zastał. Niczego nie zmieni, bo działając z pozycji Dziecka boi się narazić. Jeśli zaś będzie działał zdominowany
przez Rodzica, nie przyjdzie mu to do głowy, gdyż nie
będzie widział potrzeby, ani sensu żadnych zmian. Na takiej zasadzie najczęściej ludzie dobierają się w
życiu. Łatwiej jest awansować, kiedy się bezkrytycznie akceptuje
zalecenia płynące z góry. Szybciej i bezkonfliktowo można
się odnaleźć w życiu, gdy się przyjmuje pozycję całkowicie uległego
Dziecka. Życie uczy, że najbardziej popłacają
te dwa nastawienia: wierne powielanie schematów i wygodny
kompromis jako bezkrytyczne przystosowywanie się do uznawanych w
danej grupie norm czy wartości. Jest to, de facto, świadomie czy podświadomie przyjęta gra. Dorosły natomiast nie godzi się ani na jedno,
ani na drugie. Dlatego jest niewygodny. Dorosły wciąż intensywnie i twórczo myśli.
Na wszystko patrzy głębiej i pragnie stopniowo zmienić zastaną rzeczywistość
na lepszą. Nie ma w nim nic z krytykanctwa, chętnie jednak podejmuje
zdrową krytykę. Dorosły to człowiek, który systematycznie
zmierza do coraz większego stopnia dojrzałości, korzysta z wszelkich
możliwych doświadczeń własnych i cudzych, ale także z uwagą wsłuchuje
się w natchnienia Boże i daje się im prowadzić ku temu, co nieznane.
Pozwala siebie – jak Abraham – „wyrwać” z sytuacji zastanej. Chętnie
poddaje się uzdrawiającemu wezwaniu: Wstań, porzuć to, co zbyt wygodne,
zrezygnuj z tego, co krępuje twoją wolność, a nawet całkowicie cię
zniewala, wybierz drogę trudniejszą. Coraz bardziej bądź sobą. Miej
odwagę żyć w prawdzie wzywającej do ustawicznego wzrostu. Na tej
drodze spełnia się zapowiedź Chrystusa: Jeśli trwacie w nauce mojej, jesteście
prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8,31–32). Dorosły w swojej postawie przejawia dużo odwagi.
Umie i chce ryzykować, gdyż kieruje się prawdopodobieństwem. Na
wszystko patrzy pod kątem rozwoju. Jeśli tylko przeczuwa, że coś
go może udoskonalić, szuka ku temu najlepszej drogi i zdecydowanie zaczyna nią iść. Postępuje zgodnie z maksymą
św. Pawła: Wszystko badajcie,
a co szlachetne – zachowujcie
(1 Tes 5,21). Oczywiście, często za to „obrywa”, ale się tym nie
zraża. Wie, że jest to cena, jaką musi uiścić za to, że jest konsekwentny,
za każde nowe osiągnięcie życiowe. Nie zatrzymuje się na samej cenie.
Żyje satysfakcją płynącą nawet z najmniejszych osiągnięć. To go
uskrzydla i uzdalnia do nowych poświęceń. Dorosły zdecydowanie kwestionuje to, co przeciętne,
zwłaszcza w środowiskach zamkniętych. Ma świadomość, że narusza
wtedy „zadomowiony” spokój, bo podważa niedojrzałe postawy
zarówno podwładnych, jak i przełożonych. Widzi zachowanie
się ludzi schematów (R) i lęków (Dz) jako chodzenie po linii najmniejszego
oporu i nie zgadza się na żadną sytuację byle jaką, w której
ludzie nie odnajdują się w pełni. Żyją nie na zasadzie inicjatywy
i wysiłku, ale na zasadzie gry zahamowań i przyzwyczajeń. Żyją z
reguły poniżej swoich możliwości, za wszelką cenę przystosowując
się jedynie do tego, co zastali. Zdobywają się tylko na wstępny
aspekt wychowania, jakim jest adaptacja. Dziś taka postawa jest
zupełnie niewystarczająca, ale jakże jeszcze częsta! Tacy ludzie
drepczą w miejscu, powtarzają to, co już było, bo tak jest im wygodniej
i dzięki temu czują się bezpieczniej. Gdyby to od nich zależało,
chętnie obniżyliby także każdą obowiązującą „poprzeczkę”. Postępując
w ten sposób łatwo znajdują poparcie u „swoich”, to znaczy
podobnie myślących. Dorosły zazwyczaj nie budzi powszechnej sympatii,
bo nie upodabnia się jedynie do „swoich”. Sięga po nowe wzorce,
coraz bardziej ambitne, uniwersalne. Stawia sobie i innym większe
wymagania, dlatego jest „dziobany” i bity. Jak wiemy, ludzie nie
podkładają zbyt chętnie własnego grzbietu pod razy i cięgi. Raczej
wolą się nie narażać i mieć tzw. „święty” spokój. Z zasady
unikają sytuacji przykrych. Niełatwo jest więc być Dorosłym, ponieważ jego powołaniem jest z zasady
występowanie w roli znaku sprzeciwu (por. Łk 2,34). Dorosły zgodnie z prawdą o ostatecznym przeznaczeniu
człowieka konsekwentnie stara się zachowywać radykalną naukę Ewangelii.
Zdecydowanie unika postaw czysto biologicznych, nastawionych na
doraźne, materialne korzyści, wygodę, egoizm, na wszelką łatwość
i miękkość życia. Zdecydowanie odrzuca postawy przyjemnościowe wynikające
ze zbytniego przywiązania do rzeczy materialnych i do ich konsumpcji.
Stara się być kategorycznym i totalnym zakwestionowaniem tego, co
relatywne i znikome. Natomiast na serio i konsekwentnie troszczy
się o wartości duchowe. Rozwija wciąż w sobie głębsze zainteresowania,
pielęgnuje wartości wyższe: prawdę, dobro, piękno, sprawiedliwość,
miłość, pokój. Jest entuzjastą tych wartości. Może więc zwrócić
na siebie uwagę i pociągnąć na szczyty ludzi już w jakimś stopniu
otwartych na dojrzewanie. Stanowią oni jednak zdecydowaną mniejszość. Większość ludzi nie czuje potrzeby pracy nad sobą, dlatego
w ich życiu nic się nie zmienia. Ustawiają się w szyku nie ku ideałom,
ale nawzajem „ku sobie”, upodabniają się do siebie, pragną się sobie
przypodobać. Przeciętny statystyczny człowiek, żyjący w globalnej
społeczności, nie chce (R) , albo nie ma siły i odwagi (Dz), żeby odkryć swoją prawdziwą twarz. Woli
kopiować narzucony mu styl własnego przełożonego, także każdego
innego, kto więcej znaczy, cieszy się popularnością – jest tzw.
idolem. Wnikliwie więc studiuje kanony „mody”, by stosując się do
nich być „w porządku”. Tak łatwo jest się przecież ukryć w społecznie
programowanych ramach. Jaką jednak płaci się za to cenę? „Moda uczestniczy [...]
w procesach fragmentaryzacji tożsamości. Na przykład, magazyny mody
propagują przekonanie, że powinniśmy przyjmować coraz to odmienne
tożsamości [...]. Tożsamości znajdują się w szafie, wystarczy tylko
otworzyć jej drzwi i wybrać”. Dla zainteresowanego modą ważne jest
jednak tylko to, że „jest na bieżąco”, niejako w czołówce.
Jego „każde doświadczenie jest niemal natychmiast relatywizowane
przez doświadczenie odmienne [...] [Jego] tożsamość typu instant
[jest] płynna i niestabilna”. Można by rzec, że konsumuje a nie
przyswaja. W ten sposób jeszcze bardziej powiększa swój
głód wewnętrzny, niemal neurotycznie i obsesyjnie poszukuje
nowych przyjemnych wrażeń, ale i te go do końca nie zasycają. Przy
tej okazji traci „nawyk systematyzacji i kategoryzacji świata [...],
poczucie konieczności życia w świecie uporządkowanym [...], zdolność
do , < bycia zdziwionym >”. Jest jednak wysoce zadowolony z siebie, rozpiera go poczucie
dumy. Jest podniecony własnym sukcesem. Czy go dopada niepokój
i zawstydzenie z tej racji, że żyje według standardów światowych,
a tuż obok znajdują się ludzie, którzy nie osiągają minimum
socjalnego? Niech się wstydzą ci, którzy pozostają „w tyle”,
nie nadążają za tym, co „idzie”. Dają dowód, że są nieporadni,
mało przedsiębiorczy, nienowocześni. W konsekwencji godni pogardy. Pielęgnuje w sobie mniemanie, że należy do światowej czołówki.
Pyta więc butnie utożsamiając się z tą czołówką: Co może
nam ktoś zarzucić, jeśli się ubieramy „jak należy”, mieszkamy według
wymaganych standardów, oglądamy – co „się” powszechnie ogląda,
korzystamy z „komórki”, poruszamy się samochodami przedniej
marki, zaliczamy, co powinien zaliczyć szanujący się człowiek nowoczesny
(czytaj: „konsument”). Za tą fasadą kryją się prowokujące, może nawet ironiczne
jego pytania dodatkowe: Czy możesz równać się ze mną? Czy
będziesz miał emeryturę podobną do mojej? Czy będziesz miał szansę
spędzania urlopu czy możliwość leczenia podobną do mojej? Być może, że jest to szczere,
a zarazem ostatnie słowo na temat konsumpcyjnego życia w XXI wieku.
To się wyraźnie wyczuwa, to intuicyjnie się jakoś wie. Tylko Dorosły ma odwagę zdecydowanie przeciwstawić się przysłowiowej
miękkości i wygodnictwu życiowemu. Niełatwo jest być Dorosłym, człowiekiem świadomie narzuconej sobie
dyscypliny, dobrowolnego wyboru surowej drogi krzyża. Wciąż żąda
on od siebie czegoś więcej, bo chce być autentyczny: Skoro stać
go na więcej, daje z siebie maksimum. To nic, że musi płacić większą
cenę. Czuje wtedy smak życia. Świadomie wybiera to, co więcej go
kosztuje. Taką odczuwa powinność. Łatwiej jest przecież unikać napięć niż
się na nie narażać i pokornie je przyjmować. Łatwiej jest „kłaść
uszy po sobie” i dla „świętego” spokoju wykonywać nawet niemądre
polecenia, powielać byle jakie wzorce, choć wyraźnie się czuje,
że nie są one takie, jakie być powinny, a także nie takie, na jakie
nas stać. A może już tego nie czuję? Może jestem człowiekiem o podwójnej
tożsamości, a raczej o „poczuciu pomieszania ról”, albo człowiekiem
wielu wcieleń, utożsamiającym się na przemian z każdym z nich. Zapominam
w końcu, jaki jestem w rzeczywistości. Wtedy tym bardziej nie uświadamiam
sobie, jaki być powinienem. Oto słowa, które niech stanowią
zwierciadło, w którym mogę i powinienem się przejrzeć: „Ludzie
pojęli na świecie wszystko z wyjątkiem swojej niepowtarzalności”. Ta niepowtarzalność, inność, i nieprzenikliwość osobowości
to podstawowa identyfikacja człowieka Dorosłego – jego wiernie pielęgnowane poczucie tożsamości
jako „poczucie bycia sobą pomimo zmian zachodzących w czasie”. Taką
tożsamość posiada jedynie Dorosły. Dorosły jest świadomy siebie. Zawsze stara się
za wszelką cenę być sobą. To człowiek określonego światopoglądu
i wyznawca zdecydowanych, stałych zasad moralnych. Wie kim jest
i kim być powinien. Wciąż o to usilnie się stara. Można więc na
nim całkowicie polegać. Bierze pełną odpowiedzialność za siebie
i za swoje środowisko. Jeżeli widzi, że wokół niego dzieje
się coś złego, że powstało milczące sprzysiężenie przeciwko prawdzie,
dobru, miłości, że jest coś, co zagraża prawdziwemu dobru jakiegokolwiek
człowieka – reaguje z całą rozwagą i stanowczością. Daje o tym znać
całym sobą. On nie może ukryć w sobie tej bolesnej prawdy. Daje
temu mocny, choć wyważony wyraz, że to go boli. Nie może się skrzywić,
zamknąć w sobie i chodzić zgorzkniały – pokazując słabość właściwą
Dziecku – bo będzie jeszcze bardziej dziobany,
gryziony, niszczony. Odważnie daje pełne świadectwo prawdzie. Brzydzi
się udawaniem. Nie znosi jakiejkolwiek symulacji. Stara się zachować
jednolitą linię postępowania, przez co staje się tym bardziej wiarygodny,
ale – dla wielu – bardziej niewygodny. Budzi wyrzuty sumienia, gdyż
pokazuje prawdziwą twarz, o jaką każdy człowiek powinien się starać. Jaką? Pogodną i pełną nadziei, świadczącą że najgłębsza
prawda o sensie ludzkiego życia jest dostępna każdemu. Że solidarność
z każdym człowiekiem naszego globu jest ideałem, do którego
każdy może dorastać. Rzecz w tym, żeby za wszelką cenę chciał to
czynić, żeby ten wzrost wpisał na stałe w program swojego życia.
Ważnym punktem tego programu jest szacunek dla każdego człowieka,
chęć spotkania z nim w prawdzie, troska o jego dojrzałość. „Gdy
wyciągam ręce na powitanie, autentyzm tego gestu od razu wprowadza
w przestrzeń wiary (...). Wierzę [że] z naszej obecności zrodzą
się owoce prawdy, a [roz]mowa ujawnia prawdę o nas samych”. Tylko
Dorosły może tak spotkać się z drugim człowiekiem. Z natury jest on człowiekiem optymizmu, pogody, radości.
Są to – jak
pamiętamy – pozytywne cechy odziedziczone po Dziecku i
osobiście zweryfikowane przez Dorosłego w trakcie dorastania. Cechy te stara się
on pielęgnować we wszystkich sytuacjach losowych, zwłaszcza trudnych.
Wyraża całkowitą zgodę na ich przyjęcie. Jeśli go coś boli, stara
się wewnętrznie ten ból zaakceptować, uczynić go twórczym.
Patrzy na wszystko z perspektywy prawdy o zwycięstwie dobra. Jest
w stanie każde cierpienie przetwarzać na dobro. Jako wierzący czyni
to zazwyczaj na kolanach, tzn. w modlitwie. Stara się ofiarować
je za bliźnich będących w potrzebie. Zdobywa się wtedy na więcej
dobroci i życzliwości. W ten sposób przyczynia się do pozytywnej
zmiany rzeczywistości. Wierzy w zwycięstwo dobra. Na miarę swoich
sił przyczynia się osobiście do tego zwycięstwa. Dlatego realizowanie programu Dorosłego jest bardzo proste, choć ogromnie trudne.
Umie on sobie nakazać: powinienem stale odczytywać większy wymiar
prawdy, uważniej wsłuchiwać się w tę prawdę i konsekwentniej wcielać
ją we własne życie, a przez to uobecniać ją w sobie i w środowisku. Jeśli tak postępuje towarzyszy
mu najgłębsze przeświadczenie, że tak być powinno. Jest mu wtedy
o wiele łatwiej dawać temu wyraz, gdyż jest to ściśle złączone z
jego misją. Polega ona na dawaniu świadectwa, że każdy człowiek
ma obowiązek szukania prawdy, a gdy ją znajdzie – powinien dzielić
się nią z innymi. Dla Dorosłego jest oczywiste, że „pragnienie prawdy
stanowi nieodłączny element ludzkiej natury”. Jej znalezienie budzi
zdumienie i podziw. Jej przeżywanie (kontemplowanie) stanowi także
istotny element ludzkiej egzystencji. „Bez zdziwienia człowiek popadłby
w rutynę, przestałby się rozwijać i stopniowo stałby się niezdolny
do życia naprawdę osobowego”. Świadczenie o tym będzie podlegało zasadom miłości bliźniego,
a więc będzie delikatne, subtelne, szlachetne, kulturalne. Będzie
ono także podlegało prawu roztropności. Powinno być czynione mądrze,
w sposób naturalny, proporcjonalnie do osobowych możliwości
rozmówcy, na miarę jego dobrej woli i otwartości na prawdę
i – za
jego zgodą – na konieczność zmiany życia. Każdy będzie to czynił inaczej. Każdy z nas otrzymał od
Pana Boga różne wyposażenie. Każdy ma inną osobowość. Mamy
też do spełnienia odrębne zadania, choć dokonują się one w ramach
tego samego ogólnoludzkiego powołania. Oznacza ono bycie
prawdziwym i dobrym człowiekiem. Człowiek z natury wie, że prawda
i dobro czynione przez niego nobilitują go. Żyjąc prawdą i dobrem
rozwija swoje człowieczeństwo. Rozmijając się z prawdą i dobrem
profanuje je i zaprzepaszcza. „Prawda jest obecna w człowieku –
owa jedyna prawda Stwórcy, która dzięki objawieniu
stała się również Pismem. Człowiek może widzieć prawdę Boga,
bo został przezeń stworzony. Nie widzieć prawdy jest winą”. Każdy jednak tę samą misję będzie realizował na swój
sposób, idąc w tym samym kierunku, tą samą drogą, choć nie
tą samą ścieżką. (Nie wolno tego utożsamiać z „chodzeniem własnymi
ścieżkami”). Każdy inaczej ma pokazać siebie światu, zawsze od tej
najlepszej strony. Zewnętrznie – w tych warunkach, w których
postawiła go Opatrzność. Wewnętrzny sposób samorealizacji
każdego z nas będzie różny, proporcjonalny do możliwości
wyzwalanych przez naszego Dorosłego, otwartego także na działanie łaski Bożej.
Dlatego rodzi się bardzo istotny problem wychowawczy.
Musimy sobie go uświadomić w formie pytania: Czy człowiek zdominowany
przez Rodzica lub Dziecko jest sobą? Czy jest wtedy prawdziwy? Czy
jest w stanie realizować swoją tożsamość? Jak dalece jest tym, kim
być powinien? W przypadku człowieka powołanego do zadań społecznie znaczących,
niekiedy wyjątkowo trudnych, pytanie to staje się wręcz dramatyczne:
Jak może on wypełniać otrzymaną misję, jeśli nie jest w pełni sobą?
Jak może żyć w klimacie udawania, pozorów, mechanizmów
obronnych, które bezszelestnie ściągają go z wyżyn wielkości
i wciągają go w środowisko przeciętne? W ten sposób może jedynie wegetować, by przetrwać,
ale nie potrafi się spełnić. Tym bardziej nie może wtedy być wzorem
dla innych. Nie dbając o swoją dojrzałość, równocześnie umniejsza,
a nawet unicestwia otrzymaną misję. 2. Konieczność coraz pełniejszego bycia sobą Jak to dobrze, że ludzie różnią się między sobą.
Człowiek to nie automat. Także środowisko, w którym tkwi,
nie może być wspólnotą złożoną z jednakowych ludzi. Oznaczało
by to, że odebrano im tożsamość. Bycie zawsze bezkolizyjnym i bezkonfliktowym
nie oznacza bycia za wszelką cenę ugodowym i zuniformizowanym. Żadnego
problemu nie rozwiąże się pochyleniem głowy i bierną zgodą na wszystko,
zwłaszcza gdy „to wszystko” nie będzie dojrzałe. To nie tak rozwiązuje
się trudne problemy środowiskowe (rodziny, sąsiedztwa, zakładu pracy).
Żeby cokolwiek skutecznie rozwiązać, należy najpierw rozwiązać siebie.
Oznacza to, że człowiek wtedy świadomie sobą kieruje, stopniowo
usuwa zauważone u siebie braki, zabezpiecza się przed słabościami.
Stara się własne „Ja” realne przybliżać do „Ja” idealnego. Prawdziwie
jest wtedy sobą, gdy zmierza do idealnego kształtu swojej osoby.
Prawdziwie po ludzku „ < być > wymaga rezygnacji z egocentryzmu
i z egoizmu, mówiąc zaś słowami mistyków – wymaga
< pustki > i < ubóstwa >. Tak ogołocił siebie
Jezus Chrystus (por. Flp 2,7). Tak rozumiane bycie sobą, jako niezależność
od środowiska i od siebie, jest nieodzownym warunkiem dojrzałego
współdziałania z innymi i punktem wyjścia do stopniowej zmiany
środowiska. Dorosły nigdy nie pozwala zniewolić siebie przez
środowisko, ugnieść siebie na miałkie ciasto i ulepić według obowiązującej
w tym środowisku sztancy. On stara się zachować swoją indywidualność.
Czyni wszystko, aby zachować własny światopogląd i hierarchię wartości,
nie odbiega od ogólnoludzkiej normy, realizuje wzorzec dojrzałego
człowieka: męża – żony, ojca – matki, pracownika, przyjaciela itp.
Jego rozumienie podejmowanych ról życiowych jest coraz głębsze,
a wierność im niekwestionowana. Pojawiające się jakiekolwiek (nawet
najmniejsze) niekonsekwencje – po ich rozeznaniu – są natychmiast
naprawiane, a czujność wobec zagrożeń – wciąż wzmacniana. Prawda, jaką Pan Bóg wszczepił w naturę każdego
z nas, to wnikliwe indywidualne widzenie tego, co jest i tego, co
być powinno. Każdy ma osobiście odnajdywać i tworzyć program lepszego
życia. Ma w sposób sobie właściwy, życzliwie i bezinteresownie,
otwierać się na drugich. Przy tej okazji przeżywa głęboką „radość,
która wywodzi się z dawania i dzielenia, nie zaś z gromadzenia
i wyzysku”. Potwierdza to Chrystus, gdy mówi: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu
(Dz 20,35). Różne, choć zawsze całkowite powinno być u każdego
oddanie się sprawie, której służy. Podjęte przez nas obowiązki,
które wykonujemy, w ramach ról życiowych, stanowią
rzeczywistość żywą, urozmaiconą i każdy z nas ma się w niej realizować
na swój sposób. Każdy z nas ma wkładać w relacje międzyludzkie
to, co w sobie odczytuje jako najlepsze. Ma dzielić się z innymi
tym dobrem, którego sam doświadcza. Na tym przecież polega
dojrzałe spotkanie z innymi, że każdy spontanicznie przejawia własny
charyzmat, szczególną łaskę, daną mu dla realizowania siebie
wobec braci. Prawdziwie siebie uobecniamy w autentycznej relacji
do innych, gdy szczerze mówimy to, co czujemy, jak daną sprawę
widzimy dzieląc się własnym doświadczeniem. Tak być powinno. Rozważnie
ujawniamy to, co nas boli, a także to wszystko, co nas cieszy, podając przy
tym najgłębsze motywy własnego widzenia świata. Być Dorosłym to mieć zdolność i odwagę werbalizowania
swoich przeżyć, przejawiać gotowość do coraz bardziej pełnego wypowiadania
siebie. Człowiek, który dużo czyta, poważnie rozmawia, medytuje
– nie tylko dużo wie i dużo rozumie, ale także intuicyjnie i wnikliwie
dostrzega wiele nowych spraw, widzi twórczo wszystkie inne.
Dzięki aktywności twórczej jest napełniony wspaniałymi treściami.
Jeśli jednak ich nie werbalizuje, nie wyraża w słowach i nie przekazuje
innym, nie mówi o tym, co czuje, co widzi, co przeżywa, wówczas
całe jego bogactwo szybko podlega umniejszaniu, a nawet stopniowemu zanikowi.
Wartości te, jeśli się nie uobecniają wśród ludzi, bezpowrotnie
giną. Możliwość i odwaga bycia sobą są równoznaczne z
szansą ustawicznego dorastania, co oznacza też systematyczne odczytywanie
coraz pełniejszej prawdy o sobie i o otaczającej nas rzeczywistości, w której
tkwimy. Istnieje z kolei jakiś pierwotny obowiązek dzielenia się
z innymi zdobytą prawdą. Prawdziwie odczytać ważne zadanie to równocześnie
zobowiązać się do jego wykonania. Można odczytać, zdobyć wstępną
prawdę, jak to miało miejsce w przyjęciu ewangelicznych talentów,
można uświadomić sobie otrzymany wspaniały dar, wziąć go w garść,
zawiązać w chustkę i z drżeniem i bojaźnią zakopać w ziemi. Robi
się to zazwyczaj z lękiem i obawą, żeby nikt go nie wykradł. Ta
postawa, jak wiemy z Ewangelii (por. Mt 25,25), wskazywała na bojaźliwe
pierwszoplanowo działające Dziecko. Zbyt mocno tkwiło ono w obdarowanym,
dlatego nie miał odwagi rozwijać otrzymanego talentu, by dorastać
na miarę tych możliwości, jakie otrzymał, gdyż łączyło się to z
pewnym wysiłkiem i ryzykiem. Zachowanie takie jest w Ewangelii jednoznacznie
i zdecydowanie ocenione jako naganne. Potwierdzi to bardzo mocno
Jan Paweł II: „Bierność, która zawsze była postawą nie do
przyjęcia, dziś bardziej jeszcze staje się winą. Nikomu nie godzi się trwać w bezczynności” Pełna dojrzałość polega na tym, że obecny w nas Dorosły całkowicie otwiera się na współdziałanie z tym, co każdy otrzymał.
Rozwijamy w sobie i uzewnętrzniamy to, co tkwi w nas jako zadatek,
możliwość samorealizacji. Oznacza ona najważniejsze zadanie życiowe.
Prowadzi do spełnienia siebie przy okazji tego wszystkiego, co robimy.
Stąd wniosek, że wymarzone przez nas miejsce w życiu, odczytana
rola (powołanie) służą temu samemu: uzyskaniu pełni człowieczeństwa.
Wszystko bowiem cokolwiek w życiu wykonujemy, zostawia w nas duchowy
ślad. W ten sposób – jakby przy okazji – bardzo szybko dojrzewamy.
Dojrzałość ta pierwszoplanowo wydaje owoce widziane na zewnątrz,
w których wszyscy mogą mieć udział. Wtedy jest weryfikowana
jako autentyczna. Tylko taki człowiek, który całkowicie i bezinteresownie
służy innym, jest w pełni sobą, a właściwie coraz bardziej staje
się sobą. Z wielką troską i odpowiedzialnością rozwija otrzymane
od Pana Boga talenty. Człowiek więc nie tyle jest, co ustawicznie
staje się sobą. Ciągle staje się pełniej i jest sobą coraz bardziej.
Swoją tożsamość najbardziej zatem zachowuje i rozwija ten, kto jest
ustawicznie w drodze do wzniosłego celu, kto się tym celem głęboko
przejął, ma go wciąż przed oczyma i daje z siebie wszystko, aby
go osiągnąć. 3. Dlaczego stoimy w miejscu? Gdy bliżej obserwujemy życie zwykłych ludzi, spostrzegamy,
że po uzyskaniu społecznie znaczącego pułapu często ulegają pokusie zatrzymania się w miejscu.
Zaczyna się to zwykle od zbytniej pewności siebie (R), od braku
autokrytycyzmu i samokontroli, stopniowego nie przejmowania się
obowiązkami, czy podświadomie tolerowanego wygodnictwa (Dz). Wśród
niedojrzałych dominuje stosowanie pewnej gry (kompromisu). Wielu
z nich preferuje sposób bycia „na luzie” – jako wygodny dla
obu stron: i dla
władzy, i dla podwładnych. Ja stanę się mniej wymagający w stosunku
do ciebie, ty także będziesz patrzył przez palce na moje podejście
do obowiązków. Ja będę bardziej tolerancyjny wobec twoich
przeoczeń, ty także będziesz pobłażliwy wobec moich słabości. Jest
to swoisty układ o charakterze sabotażu wobec zasadniczych wartości,
takich jak prawda, dobro, miłość, uczciwość, sprawiedliwość. Jest
to także bardzo destruktywny demontaż norm i zasad moralnych. W
konsekwencji maleje motywacja do głębszego wysiłku, a w związku
z tym bezpowrotnie ginie satysfakcja z pracy, a nawet radość życia. Wszyscy jednak w dalszym ciągu odnoszą się do siebie,
tak jak gdyby nic złego się nie działo. Wiedzą, że dzieje się źle,
ale stwarzają pozór, że wszystko jest w porządku. Udają,
że jest dobrze, czy nawet bardzo dobrze, żeby mieć święty spokój.
Taka postawa zmienia się dopiero wtedy, gdy zapowiedzą jakąkolwiek
kontrolę czy wizytację. Każdy wówczas czyni wszystko, żeby
jego wyraźne zaniedbania nie rzuciły się w oczy. Świadczyło by to,
że tu jest z reguły źle. Skrzętnie więc poprawiają co się da, ale
ów stan ostrego pogotowia trwa jedynie przed kontrolą i w
czasie jej trwania. Przywołują wtedy siebie i swoje otoczenie do
„porządku”. A kiedy kontrolerzy znikną za horyzontem, spokojnie
wracają do zwyczajnego stylu: wolniejszego chodzenia, bez-myślenia,
bez-czucia i nie przejmowania się. Towarzyszy im polskie: „Jakoś
to będzie!” Chyba na tym tle (od strony psychologicznej) dochodzi
do zjawiska „wypalenia” zawodowego. Dominuje w nim brak sensu angażowania
się w obowiązki, nuda, wyczerpanie emocjonalne, stresy i napięcia
psychiczne, poczucie niskiej skuteczności zawodowej. Brak Dorosłego zarówno w nas jak i w naszym najbliższym otoczeniu, w
naszych instytucjach oznacza rzeczywistą i permanentną klęskę. Przejawia
się ona w półuśpieniu i w połowicznym zaangażowaniu w obowiązki.
Oznacza też, że rezygnujemy z czegoś najważniejszego w życiu. Zgubić
klimat ambitnych wymagań wobec siebie i zdrowej rywalizacji z innymi
to zaprzepaścić szansę stawania się pełnym człowiekiem, to stanąć
w miejscu, a nawet powoli zacząć się cofać. Jest bowiem prawdą,
że „jakakolwiek wartość, która przynajmniej nie dąży do przybrania
konkretnej formy [nie jest wcielana w życie], z czasem zmierza do
nieuchronnego zaniku”. Jeśli człowiek gubi jakąkolwiek wartość,
gubi siebie. Wartości stanowią „być albo nie być” człowieczeństwa.
Tylko Dorosły może je uobecniać w swoim życiu. Patrząc na niedojrzałość od strony życiowej – najczęściej
okazuje się, że pewne postawy czy działania stają się wynikiem niepisanej
umowy społecznej. Nie jest łatwo taką barierę pokonać, zwłaszcza
w pojedynkę, gdy ma się wszystkich przeciw sobie. Podejmowana strategia
działania musi zatem być bardzo rozważna. Wymagane jest wówczas
indywidualne odniesienie się do motywacji wyższej: do sumienia,
do norm moralnych i religijnych. Takiej konfrontacji skutecznie
może jedynie dokonać Dorosły. Odczuwamy wtedy obowiązek wnikliwego
wczytania się w to, co podpowiada kodeks moralny stojący na straży
dobrych obyczajów a także Ewangelia ukazująca wielką gamę
ludzkich możliwości oraz obowiązek ich rozwijania w perspektywie
osobistej odpowiedzialności przed Panem Bogiem. Przywołujemy normę
najwyższą, jaką jest wola Boża wyrażona w dekalogu, w etyce błogosławieństw.
Rozglądamy się także wokół siebie za ciekawym wzorcem.
Jeśli taki spotkamy, mamy możliwość i moralny obowiązek otworzyć
się, nawiązać z nim głębszy kontakt emocjonalny i intelektualny,
spotykać się w klimacie życzliwości i zaufania, a nawet się zaprzyjaźnić.
Realizujemy wówczas ważną zasadę skutecznego działania: Jeśli
dla jakiejś ważnej sprawy osobistej czy społecznej brakuje korzystnego
klimatu – tworzymy mikroklimat. Jest on możliwy w środowisku rodzinnym,
w gronie przyjaciół, w grupach nieformalnych. Tylko wtedy możemy się skutecznie pozbierać i autentycznie
przejąć troskliwym odczytywaniem i sumiennym wypełnianiem codziennych
obowiązków. Wtedy także może nastąpić skuteczne czytanie
zbawczego planu Boga w stosunku do każdego z nas, a także do świata
oraz jego wierna realizacja jako nasza szczególna powinność.
W tym wszystkim potrzebny jest jednak Dorosły, który
się autentycznie przejmuje, angażuje, któremu naprawdę zależy,
który w żadnej ważnej sprawie nie pobłaża sobie i siebie
nie oszczędza. Jest dynamiczny i przez cały czas aktywny, choć umie
również dobrze odpoczywać. Czyni to także w trakcie angażowania
się w swoje obowiązki. Cieszy się nimi, żyje wdzięcznością wobec
Boga i ludzi za dobre ich wykonanie. To go uskrzydla. Fascynuje
się wspaniałym celem, do którego zmierza. Będąc wciąż w drodze,
w ruchu, wytwarza w sobie niespożyty dynamizm. Jemu wciąż przybywa
energii. Ponieważ całkowicie się spala, stać go jeszcze na więcej.
Jest to prawie paradoksalne, a przecież możliwe dlatego, że stara
się być wolny od wewnętrznych konfliktów wywołanych przez
uprzedzenia (R) czy lęki (D). Nie traci
na nie zbyt cennej energii. Jest wolny od zbędnych zmagań ze sobą,
od dyplomatycznej gry, od różnych kamuflaży, udawania, kombinowania.
Jest prawdziwy. Jest autentyczny, dlatego jest duchowo silny. Tak ukazany Dorosły występuje jednak jako wyjątek na tle mocno
zarysowanych ludzkich słabości. Ludzie przeciętni są z reguły rozkojarzeni,
zagubieni, przemęczeni, słabi. Około połowy swojej energii tracą
na to, żeby się np. przełamać do jakiegoś działania, dobrze usposobić
do innych ludzi i do sytuacji, których nie akceptują. Często
muszą robić dobrą minę do złej gry, zwłaszcza gdy – jak sądzą –
nie są w stanie czegoś w ogóle zaakceptować. Muszą wtedy
udawać zadowolonych, uśmiechać się, choć w środku są wściekli, grzecznie
coś zagaić, a więc zadziałać dyplomatycznie, żeby nie zaniepokoić
czyjegoś sumienia, nie spowodować czegoś, co razi, a tym bardziej tego nie narzucić. Byłoby
przecież rzeczą godną pogardy i oburzenia – horribile dictu
– gdyby ktoś odważnie powiedział drugiemu, jak w micie greckim,
że król Midas ma ośle uszy. A więc, żeby powiedział prawdę.
Jest to sam środek infantylnego życia. Z takim życiem
trzeba się jednak liczyć. Trzeba się nauczyć trudnej sztuki tolerowania
ludzkich słabości – także u siebie, oczywiście do czasu ich pokonania.
Uśmiechnąć się z wyrozumiałością (D), a nie reagować gniewem (R).
Umieć cierpliwie czekać aż nadarzy się okazja, by poważnie o tym
porozmawiać. Nie dawać, a tym bardziej narzucać gotowych recept.
Dzielić się zdobytym doświadczeniem jako propozycją. Wspólnie
szukać właściwego rozwiązania. Mieć wielką nadzieję, że takie rozwiązanie
istnieje. Bez tej nadziei nie ruszymy z miejsca. Obok nadziei konieczne
jest zdobywanie silnej woli, zdecydowanego zapanowania nad własnymi
odruchami. Mimo największych obwarowań i wysiłków, zdarza
się, że trudną, niewygodną prawdę, która nam „leży na wątrobie”,
komunikujemy z pozycji Rodzica, tzn. wylewamy ją z siebie gwałtownie
razem z żółcią. Rodzic bowiem z zasady starannie dba o własne
prawa, a lekceważy prawa innych. Taka relacja sprawia komuś ból,
ale Rodzic się tym nie przejmuje. Czuje się mocniejszy
od innych. Wykorzystując swoją lepszą pozycję dzięki znajomościom,
układom i poczuciem pewności siebie – startuje z pozycji uprzywilejowanej.
Słabsi natomiast usiłują rozwiązywać sprawy trudne z pozycji Dziecka, które postępuje odwrotnie – respektuje
prawa innych, ponieważ się ich boi, a lekceważy własne, bo nie ma
na tyle siły, aby je obronić, a jeśli również dba o nie,
to drogą przymilania się, podlizywania. Oznacza to w pierwszym przypadku,
że swoje odczucia wyładowujemy publicznie, z hukiem – w agresji
(R), a w drugim – przeżywamy je boleśnie ze łzami, dusimy je w sobie,
aż wypłaczemy po cichu w poduszkę (Dz). Nie zawsze umiemy podejść
do trudnych spraw z dystansu, ze spokojem i równowagą Dorosłego, w imię prawdy i miłości. Rzecz w tym,
aby nie robić z tego dramatu, nie czuć się przegranym i przeciwnie:
nie machnąć ręką, nie zniechęcić się, nie gniewać się na siebie.
Dorosły podpowiada wtedy: Uśmiechnij się, bądź
wyrozumiały, zacznij od nowa, spróbuj bardziej zaufać nie
swoim słabym siłom, ale sumieniu, wartościom obiektywnym, łasce,
Opatrzności Bożej. Wszystko, co się nie udało, można i trzeba naprawić.
Sprawiedliwy siedem razy na dzień upada i powstaje (por. Prz 24,16).
Powstawaj i ty, bądź realnym optymistą. I ty masz szansę. Jest to mądrość Dorosłego.
Gdy go posłuchasz, przyjmiesz z pokorą to co się nie udało, co może
być przyczyną kryzysu. Nauczysz się przy tej okazji większej ostrożności,
odwagi, dojrzałego patrzenia na wartość życia oraz sens oceniania
go w świetle wiary. Dostrzeżesz niepowtarzalną wagę czasu, który
został ci dany do dyspozycji w odniesieniu do wieczności. Zasmakujesz
w mądrości, która mówi: „Nasze przeznaczenie rozstrzyga
się w danej chwili i miejscu naszego życia, tu i teraz”. W takiej perspektywie każde dobro i każde zło możemy przyjąć
jak światło, które rozjaśnia, łagodnie ociepla, pokazuje
rzeczywistość piękniejszą przez samą swoją obecność. Tak przecież zwykły promień słońca nawet
w brudnej, błotnistej kałuży potrafi się jasno odbić i błysnąć złotem.
Tak się uobecnia prawda w działaniu Dorosłego. Dlatego mówimy, że potrafi być
asertywnym, tzn. że w relacjach z innymi osobami potrafi respektować
zarówno prawa własne jak i prawa innych. Mówi prawdę
w oczy, ale bez złości, w sposób zrównoważony i delikatny.
Nawet gdy wypowiada zdanie: „jestem na ciebie zły” – nie ubliża,
nie poniża, nie prowokuje do walki, nie powoduje zranienia. Wyraża
nie tylko swój ból, ale także współczucie i
troskę. Czyni to w klimacie odwołania się do godności człowieka,
do jego praw, do sprawiedliwości i miłości. Postępuje w sposób zrównoważony i opanowany.
Będąc duchowo bogatym, płaci mniejsze koszty, choć prawie nikt w
to nie wierzy. Myśląc potocznie jesteśmy najczęściej przekonani,
że w sytuacji zła należy raczej swojemu przeciwnikowi rzucić w twarz
rękawicę, wyzwać na pojedynek, aby uratować swój honor. Przebaczenie
i to ewangeliczne – z uobecnieniem miłości w miejsce nienawiści?
Zniżanie się? Produkowanie czegoś i „sprzedawanie” jedynie po kosztach
własnych? Lepiej niech stoi odłogiem! I stoi, a w konsekwencji cofa
się wstecz. Dramat narasta, ponieważ maleje (karleje) człowiek. 4. Krytyczne patrzenie na niedojrzałość Opinia społeczna przeciętnych środowisk, a także kreowana
przez mass media zdecydowanie popiera postawy niedojrzałe. Podsuwany
jest nam model człowieka biologicznego sprawnego fizycznie, przedsiębiorczego,
umiejącego przedrzeć się przez gąszcz przepisów, a nawet
zręcznie je ominąć i wyjść na swoje. Gdzie popłaca działanie z góry,
z pozycji siły, nie należy się ani przez chwilę zastanawiać. Za
wszelką cenę trzeba walczyć i zwyciężać. Dozwolone są przy tym wszelkie
chwyty. Tak postępuje człowiek walki, jakim jest Rodzic. Ten w sytuacji trudnej zawsze będzie
przyjmował postawę groźną, będzie reagował zmarszczeniem brwi, poirytowaniem,
napięciem, wreszcie wybuchem agresji słownej, a nawet czynnej. To
napięcie będzie wzmacniał i wyrażał podniesieniem głosu, apodyktycznym
narzucaniem swojego zdania. Będzie mu chodziło mu o to, aby trzymać
innych w szachu, tyranizować ich i zniewalać. Wynika to z jego podejrzliwości
i lęku, że ktoś mu może zagrażać. Węszy więc wszędzie wroga, którego
w punkcie wyjścia usiłuje groźnie zaatakować i bezpardonowo zwalczyć,
bo jest on niebezpieczny. Uznaje skuteczną zasadę strategii walki,
która mówi, że skuteczniejszy jest atak niż obrona
– oczywiście z zaskoczenia, bez uprzedzenia. Najczęściej tak funkcjonuje
w życiu człowiek mający sporo energii, dobre układy (tzw. „plecy”),
gdyż jest zadufany w sobie. Grozi, szantażuje, działa z pozycji
siły, usiłuje innych zastraszyć, zawłaszcza gdy wyczuje ich słabość.
Charakterystyczne dla niego są wyrażenia: „Muszę skończyć z tym
raz na zawsze”. „Nie ustąpię za nic na świecie”. „Ile razy ci to
muszę powtarzać!” „Gdybym był na twoim miejscu”. W tych zwrotach
zawarte jest zdecydowane poczucie własnej wyższości. Jest to programowe
niszczenie innych ludzi już samą formą narzucania się, ostrym sposobem
przekazywanych poleceń, które z reguły nie są do końca przemyślane,
w pełni dojrzałe, ale wyrzucane z siebie odruchowo, w lęku. Jest
to typowe zastraszanie innych, albo też ośmieszanie ich i słowne
poniżanie. Wyrażenia, jakich używa Rodzic zawierają negatywne sądy oceniające, np.:
Głupia gęś, idiota, kretyn. Są one wypowiedziane po to, żeby innych
całkowicie zbić z tropu, pomniejszyć, niekiedy zmieszać z błotem.
Jeśli to nie wystarcza – mafia załatwi sprawę do końca. Czy jest
to wielkie odkrycie, że z postawy Rodzica w prostej linii wyłania się terrorysta? Człowiek działający z pozycji Rodzica nie daje nikomu szansy na dyskusję czy
obronę. Kiedy się natomiast przekona, że partner przestaje być groźny,
zmienia taktykę o 180o, używa np. zwrotów paternalistycznych
w rodzaju: „biedactwo”, „synku”, „kochanie”. Ale i w tej relacji
wszystko dla poddanego jest już przekreślone z góry. Niczego
nie będzie mógł zmienić. Sprawa jest zamknięta i w punkcie
wyjścia przesądzona. Zdarza się też, że jeżeli człowiek zdominowany
przez Rodzica nie posiada odpowiedniej siły przebicia, zgodnie z zasadą dyplomacji
zamienia się w potulne, przebiegłe Dziecko. Zaczyna kombinować, pertraktować z mocniejszym,
posługiwać się dyplomatyczną grą po to, by i tą drogą również
lepszą część uszczknąć dla siebie. Dorosły daleki jest od tego typu zachowań. Nigdy
nie myśli i nie postępuje w taki sposób, żeby zamknąć niedojrzałą
sytuację w niemożności, jak w pudełku i skierować ją do magazynu
niepamięci na zawsze, żeby już nigdy nie ujrzała światła dziennego.
Dorosły niczego z góry nie przesądza i nie
przekreśla. Nie wypowiada zdań apodyktycznych. Nie działa bez głębszego
rozeznania sytuacji. Stara się najpierw wszystko krytycznie i spokojnie
rozważyć. Nie spieszy się z wydawaniem sądów, zwłaszcza negatywnych.
Bacznie obserwuje ludzi, którzy na co dzień postępują niedojrzale.
Spokojnie interweniuje, gdy posługują się np. raz zasłyszaną, niezweryfikowaną
opinią. Powtarzają ją i mają już urobione zdanie: ten jest podejrzany,
miej się przed nim na baczności. Tamten z kolei to człowiek podstępny,
nieszczery. Musisz o tym pamiętać w kontaktach z nim. Oznacza to
odnoszenie się do innych z uprzedzeniem, z gotowym zaklasyfikowaniem
i to od pierwszego kontaktu, niemal od pierwszego wejrzenia. Jest
to często spotykany stereotyp, schemat łatwo zapamiętywany. Podlega
on w wyobraźni (pamięci) dalszym zniekształceniom na niekorzyść
w ten sposób poznawanych osób. Bardzo często funkcjonujące w życiu tego rodzaju schematy
prowadzą do sytuacji, w której wiadomo z góry, że
tak zaopiniowany człowiek nie ma żadnych szans, że wśród
tego typu ludzi już nigdy nie pozbędzie się przyklejonej mu niesprawiedliwej
opinii, że się nie przebije przez stawiane mu zasieki. W oczach
takich superkrytycznych opiniodawców zawsze będzie „trędowaty”,
choćby starał się robić wszystko właściwie i był uczciwy, i coraz
bardziej szlachetny. Będą taką jego postawę odczytywali na opak:
jako grę, czyli doskonałe udawanie. „On tylko chce ukryć tamto,
o czym ja wiem z pewnych ust. Przyjaciel w zaufaniu mi to powiedział”.
Tego rodzaju opinie i uprzedzenia niszczą ludzi. Przekreślają ich
bez pardonu. Pozbawiają możliwości wyjścia z impasu powstającego
pod wpływem gorszącej, nieprawdziwej, a tak bardzo szkodliwej opinii. Ta opinia – kiedy przylgnie
do nich na stałe – będzie i przez nich odbierana zbyt boleśnie,
może spowodować psychiczne załamanie. Chcecie, żebym był taki, to
takim będę. Działa tu typowy mechanizm fiksacji. Taki „obraz siebie” jedynie wiernie odwzorowywany, jako
kalka opinii społecznej, przekazywany z ust do ust, z czasem zakorzenia się w niedojrzałym
człowieku jako pewnik. W rzeczywistości jest to tylko pozór,
ułuda, fantom. Jest to tragiczna w skutkach pomyłka. Jednak napierająca
siła oddziaływania opinii sprawia, że ten „obraz” idący za napiętnowanym
wreszcie tak go ze wszystkich stron osaczy i wypełni jego wnętrze,
że przegląda się on w nim jak w lustrze. W końcu uznaje go za swój.
Skoro tak mnie wszyscy widzą, nie mam żadnych szans. Rozmawiam z
tą czy inną osobą, każdy tak samo na mnie patrzy i daje mi to wyraźnie
do zrozumienia. W takiej sytuacji gotów jestem uwierzyć w
najgorszą prawdę o sobie, bo opinia społeczna to potężna siła. Jeśli
ktoś się jej nie podda, całkowicie go zmiażdży, zwłaszcza gdy będzie
to człowiek o słabej konstrukcji psychicznej. Z góry zostaje
on przekreślony jako znaczący, a zakwalifikowany do gorszej kategorii
jako „ofiara losu”, często odsądzony od czci i wiary. Jakie to dramatyczne.
Dla Dorosłego jest to wielkie wyzwanie. Nie ulega temu,
co „idzie”, co jest na wokandzie. „Nie daje się zwariować”. Wie
swoje, robi swoje – zgodnie z obiektywnymi normami etycznymi ....
i zazwyczaj wychodzi na swoje. Jest w pełni świadomy, że człowiek tak uzależniony, uwarunkowany,
spreparowany czy – jak dzisiaj mówimy – wyalienowany, zostaje
przede wszystkim pozbawiony prawdy o sobie. Rzeczywistej prawdy
o nim nie postarano się przeczytać do końca i jemu samemu nie pozwolono
tego uczynić. Podawano sobie z rąk do rąk jego zniekształcony obraz,
falsyfikat, jeszcze po drodze dodatkowo go zniekształcając – jak
w głuchym telefonie. Taka może być prawda o każdym z nas widziana
bezkrytycznie w krzywym zwierciadle opinii ludzi niedojrzałych.
Poza naszymi plecami rzeczywiście „urobiono” nasz obraz według obcego
nam, li tylko wyimaginowanego wzoru. Jeżeli wcześniej czy później człowiek zgodzi się na taki „obraz”, pozostanie
biernym narzędziem w rękach innych. Jeśli zgodzi się na to, żeby
był „trędowaty”, nie ma w ogóle żadnej możliwości zmiany.
Pozostanie takim do śmierci w zaryglowanej od zewnątrz i od wewnątrz
klatce osamotnienia. Jakże potrzebny jest tu Dorosły. Ten nie uwierzy w to, co o nim mówią
niedojrzali, źle nastawieni czy niedoinformowani. Kieruje się zasadą:
Żeby mnie sądzić, trzeba być we mnie, a nie tylko ze mną. Dlatego
pilnie odczytuje autentyczną prawdę o sobie. Stara się poznawać
swoje możliwości i uruchamia to wszystko, co jest jeszcze w nim
zbyt bierne. Dorosły wie, że prawda o każdym z nas jest prawdą wzrostu,
systematycznej aktualizacji tego, co w nas najlepsze. Potwierdza
tę prawdę opinią ludzi dojrzałych oceniających go obiektywnie i
stara się do niej dorastać. Tylko w ten sposób może się wyrwać
z klatki, w której go usiłują zamknąć. Dopiero wtedy otwierają się przed nim realne możliwości
pełnego rozwoju. Powinien jednak stworzyć sobie konkretny program działania.
Powinien zobaczyć swoją wielką szansę i wybrać właściwą drogę do
jej realizacji. Każdy ma szansę wydostania się z „najgłębszego kryzysowego dołka” – czy to z zewnętrznego osaczenia,
czy z wewnętrznego niepokoju i braku wiary w siebie noszonych w
sobie może od wielu lat. Przy pomocy Dorosłego
każdy ma szansę przezwyciężenia pokusy zasklepienia się w sobie.
Każdy może dojrzewać do skutecznego zwalczania swoich słabości.
Powinien jednak uwierzyć w pozytywny program swojego Dorosłego dający możliwość wyleczenia noszonych w sobie ran, niepokojów
czy niedoskonałości. W punkcie wyjścia, podejmując się realizacji własnego
życiowego programu, człowiek nie może się zgodzić na obraz siebie
zarejestrowany w dzieciństwie zakorzeniony w wielorakich schematach,
nastawieniach, mechanizmach utrwalonych w nas przez niedojrzałe
środowisko. Nie
może zaakceptować bezkrytycznie samooceny odbitej w zwierciadle
niedojrzałej opinii społecznej, ukazującej jego stan jako przeciętny
czy zgoła negatywny. Za żadną cenę nie może się zgodzić na bylejakość
własnego życia. Jeśli się ktoś na to zgodzi – spowoduje największe
nieporozumienie i w konsekwencji poniesie największą klęskę życiową.
Nie wolno, absolutnie nie można, nie powinno się nigdy zezwolić
na przyklejenie sobie na stałe negatywnej opinii. A więc takiej,
która odbiera nam coś ze świętości, coś z blasku, coś z pogody
ducha, coś ze zdrowej
ambicji, coś z usilnego starania się o lepszy kształt życia. Nie
wolno bowiem rezygnować ze wzrostu, z ciągłej zmiany życia na lepsze.
Następnie chodzi o to, żeby człowiek przy pomocy swojego
Dorosłego spojrzał sobie prosto w twarz. Żeby w
tej twarzy zobaczył świętą ikonę, a więc prawdziwy obraz odbijający
w nim podobieństwo do Boga. Obok tego, co pozytywne, powinien także
dostrzec w sobie to, co stanowi cień jego życia. W punkcie wyjścia
powinien zaakceptować jedno i drugie oraz pogodzić się z sobą, z
własnymi brakami. „Ten, kto jest z sobą pogodzony, potrafi się akceptować
również z własnymi cieniami, (...) ponieważ wie, że Bóg
go akceptuje, ten pozwala swojemu słońcu wzejść nad dobrym i nad
złym”. Uznanie jasnych i ciemnych stron w sobie stanowi podstawę
i punkt wyjścia do tworzenia prawdziwego obrazu siebie. Należy wciąż odczytywać w sobie niepowtarzalne
duchowe piękno, odnajdywać nowe możliwości stanowiące zadatek czegoś
wspaniałego, mobilizować siebie do wysiłku w kierunku dobra. Nie
wolno jednak negować (spychać do podświadomości) tego, co się nie
udało w drodze do tegoż dobra. To prawda, że naszym największym bogactwem jest bliskie pokrewieństwo z
Bogiem. Trzeba się zdumieć, ucieszyć odczytanym w sobie prawdziwym
skarbem. Nie wolno jednak pogardzać słabą stroną swojej natury.
Nie wolno siebie nienawidzić. Pan Bóg kocha nas takich, jakimi
jesteśmy. W Chrystusie nam przebaczył i wspiera łaską, byśmy dali
radę siebie pokonać. Dopiero w tym obrazie można siebie w pełni
odnaleźć. Wtedy pojawia się możliwość wzrostu. To jest ten istotny
i nieodzowny fundament, punkt odbicia się, a więc moment wejścia
na drogę prawdy o Bogu, o świecie i o sobie. Stanowi ona początek
realizacji autentycznej dojrzałości człowieka. Trwa przez całe życie.
Jest fascynującą przygodą przechodzenia przez labirynt, wychodzenia
z życiowych krzywizn na prostą. Najczęściej jednak tego rodzaju odkrycie jako pozytywne
widzenie siebie
w prawdzie – nie pociąga jeszcze za sobą pełnego oczyszczenia. Wymaga
ono najpierw ustawicznego wysiłku akceptowania siebie we wszystkim
do końca, z całym swoim życiorysem. Także z tym, co wlokło się za
mną – może niekiedy dłuższy czas jak cień – jako głębokie zawstydzenie i upokorzenie. Przed cieniem
się nie ucieknie, choćby biec coraz szybciej. Własny cień można
zgubić w cieniu drzewa, krzyża, w głębinie pokory, w życiu pełnym
poświęcenia i ofiary, we współdziałaniu z łaską Bożą. Dopóki z wiarą nie przyjmę siebie z całym swoim
curriculum vitae – z tym wszystkim, co działo się w moim życiu, także
z całym bagażem win, i w pełni nie zwrócę się ku prawdzie,
ku dobru w ich wymiarze źródłowym, nie przylgnę do tych wartości
– nie zobaczę siebie prawdziwie i nigdy siebie nie zmienię. Wszystko,
co do tej pory przeżywałem, może i powinno stanowić tworzywo do
budowania sensowniejszego życia. Za wszystko także, co dotychczas
wydarzyło się w moim życiu, powinienem dziękować Panu Bogu. Szczególnie
za to, że mnie doświadczył, że mnie zawstydził, że mi pokazał nagą
prawdę o mojej słabości. Teraz już wiem: nie mogę budować tylko
na samym sobie. Budując siebie na Bogu, mogę do tego budowania wykorzystać
wszelkie doświadczenia, także momenty słabe, przykre, zawstydzające,
i to dosłownie wszystkie. Dopóki człowiek tak zdecydowanie i całkowicie się
nie „pozbiera” i nie zobaczy w świetle Odkupienia tego wszystkiego,
co się działo w jego życiu jako dobrodziejstwa – dopóty nie
odczyta właściwie swojej drogi, swojej roli, która była wpisana
w jego los przez dobrą dłoń Boga. Do dojrzałej życiowej roli Pan
Bóg przygotowuje nas stopniowo. Kogo miłuje Pan, tego karze (Hbr 12,6), doświadcza, poddaje próbie, ale w
tej próbie również troskliwie każdego wspiera. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co
potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże
sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać (1 Kor 10,13). Dopóki człowiek pozytywnie nie zobaczy swojej dotychczasowej
życiowej drogi, nie uwierzy w jej sens, nie przekona się i nie upewni,
że jedynie na tej drodze możliwa jest do zrealizowania jego dojrzałość,
a zatem i jego świętość – dopóty szansa jego wyzwolenia i
wzrostu będzie znikoma. Pozostanie w dalszym ciągu człowiekiem wewnętrznie
okaleczonym, który będzie się ciągle grzebał w złu znajdującym
się w archaicznych warstwach podświadomości. Będzie ciągle z niepokojem
myślał tylko o sobie. Będzie pilnie rejestrował klęskę za klęską.
Będzie coraz bardziej utwierdzał się w niemożności bycia lepszym,
w swojej postawie bezradnej, w swoim negatywnym myśleniu, w którym
dominuje przemożne i wszechobecne zło. Odkrycie pełnej prawdy o sobie, dobra i zła w sobie –
stanowi punkt zwrotny odnalezienia się każdego w jego człowieczeństwie.
Jest nim pełna zgoda na swój los wdziany jako dar. Ten dar
kryje się także we wszystkich doświadczeniach, które były
mi dane, w tych ludziach, których spotkałem, pośród
których byli też bardzo negatywnie do mnie nastawieni, traktujący
mnie w sposób przykry, bolesny, dokuczliwy. Jeżeli wloką
się za mną jedynie negatywne wspomnienia, jeżeli wciąż przykro odczuwam
ich obecność, jest to znak, że dominuje we mnie Dziecko. Wszystkie przeżycia negatywne będę oceniał
jako sprzysiężenie losu skierowane przeciwko mnie. Będę głęboko
przeświadczony, że fatalny los mnie tak ustawia, że zawsze gdzieś
mnie one jeszcze dopadną i dodatkowo obciążą, a w końcu przekreślą.
Przegram z kretesem. Wobec tego pojawi się zasadnicze pytanie: czy
w ogóle warto któryś raz z rzędu zaczynać? Po co?
Żeby znowu przegrać? Żeby doznać większego bólu? Odwołując się do Dorosłego, we wszystkich trudnych sytuacjach, nawet
w najbardziej bolesnych – zdystansuję się do nich, a nawet uśmiechnę i podziękuję
za nie Panu Bogu. I powiem sobie: w tym bólu kryje się dla
mnie jakieś dobro, w tym cierpieniu jest jakaś tajemnica, jakaś
ukryta dobra Boża myśl, jakieś światło specjalnie zaadresowane do
mnie. Muszę je prawidłowo odczytać. Wobec tego często będę usilnie
poszukiwał odpowiedzi na pytanie: Co Pan Bóg chciał mi powiedzieć? Co usiłował w tych wszystkich sytuacjach
mi pokazywać? Będę się zastanawiał nad tym coraz częściej i coraz
głębiej. Powinienem także siebie zapytać: Dlaczego dotychczas nie
czytałem tego, co mówił mi Pan Bóg poprzez podobne
sytuacje, w których mnie stawiał? Zazwyczaj czytałem tę pierwszą
warstwę wydarzeń: ból, zawstydzenie, niepokój, rozbicie,
chęć walki lub ucieczki. Dlaczego patrzę zbyt powierzchownie na
to, co się dzieje we mnie i wokół mnie? Dlaczego nie czytam
głębiej? Łaciński czasownik legere, a jeszcze bardziej inter legere
(intelligere) – oznacza czytać ze zrozumieniem, inteligentnie,
między wierszami, czytać w kontekście, w podtekście, w sytuacjach
towarzyszących, a zwłaszcza w tych szczególnych znakach,
które poprzedzają wydarzenia lub pojawiają się razem z nimi.
Wtedy dopiero daną prawdę można zrozumieć do końca. Działanie inteligencji
człowieka – jako umiejętności wnikliwego rozumowania, wyobrażania,
wydawania sądów a szczególnie uczenia się i przystosowywania
się do nowych warunków z zachowaniem własnej tożsamości –
pozwala dotrzeć
do najgłębszego sensu zdarzeń. Ale inteligencja to zdolność, która
także podlega rozwojowi. Ona nie tylko decyduje o dojrzałości człowieka,
ale i od tej dojrzałości zależy. Człowiek niedojrzały, dźwigając zbyt ciężki bagaż bolesnych
doświadczeń, zmęczony, często się zatrzymuje, ustaje w drodze. Jeszcze raz to wszystko „rozpakowuje”,
trwożliwie ogląda. Stwierdza: rzeczywiście, dużo tego, zdecydowanie
za dużo. Widzi wtedy (pod wpływem zmęczenia i zniechęcenia), że
prawie wszystko, co przeżywa, jest negatywne. Jakie wyciąga wnioski?
Pełne pesymizmu. Jeżeli natomiast przywoła Dorosłego, zmieni negatywne nastawienie, zacznie
inteligentnie szukać sensu, docierać do wartości ukrytej w tym, co robi. Nie czyta tylko tego,
co jest ujemne, ale powoli dostrzega również dobro, a nawet
widzi je w centrum wszystkiego. Jeśli czyni to w kontekście Chrystusowego
krzyża, zaczyna wszystko widzieć w perspektywie zbawienia. Dostrzega
wtedy najgłębszy sens swojego życia. Widzi wyraźnie łączność tego,
co było wcześniej, z tym, co nastąpiło później. Układa wszystko
w logiczny i zbawczy ciąg zdarzeń. Wgłębia się w najważniejsze sprawy,
dotyka ich sedna, dostrzega dobro, które przychodzi zawsze
za cenę trudu, zmagań, a także cierpienia. Dostrzeżone dobro stawia
go na nogi, przywraca mu siły, mobilizuje do dalszej trudniejszej
drogi, budzi postawę autokreatywną. Staje się wtedy zdolny do uczestniczenia
„w stymulującym współzawodnictwie talentów”. Dorosły nie tylko odnajduje samo dobro. On odnajduje
także dawcę tego dobra. Wszelkie dobro duchowe jest wspaniałym owocem
Chrystusowego krzyża podawanym przez dobrą dłoń Boga każdemu z nas.
Pan Bóg pochyla się jak Dobry Pasterz nad każdym, szczególnie
jednak – nad zagubionym. Czyni to osobiście, po ojcowsku, bardzo
troskliwie. Dopóki w naszym życiu nie odczytamy uobecniania
się myśli Bożej, nie dostrzeżemy zbawczego planu Boga, który
poprzez każdą sytuacje ciągle wzywa do wzrostu, do dojrzałości –
nie wyzwolimy wszystkich naszych możliwości rozwojowych. Nie zrealizujemy
pełniejszego odnalezienia się w prawdzie, w dobru, w pięknie, w
świętości. Nie doświadczymy pełnej radości, która się rodzi
w równowadze ducha, w wewnętrznej harmonii, w poczuciu siły,
w smaku zwyciężania siebie. Nie stanie się to także bez ducha dyscypliny
i ascezy. Kiedyż wreszcie nauczę się tak czytać swoje
życie? Jeśli wciąż widzę w nim więcej zła niż dobra, nie umiem czytać
właściwie. Zaledwie sylabizuję, składam mozolnie złe jego części,
a zatem składam niefortunnie. Nie pasują one do siebie. Nie rozumiem
ich sensu. Ostatecznie więc dają mi negatywny obraz siebie, świata,
Pana Boga. W konsekwencji boję się tego procesu, już nie chcę czytać,
pragnę od tego uciec. Dokładnie tak zachowuje się lękliwe Dziecko. A we mnie do głosu ma dojść Dorosły. Ten
we wszystkim umie pierwszoplanowo dostrzec dobro i znajduje w nim
wystarczający i pełny motyw do nadziei, odwagi, do wzrostu. Widzi,
że tego dobra jest ostatecznie więcej niż zła, zwłaszcza w sferze
ducha. Widzi coś jeszcze, mianowicie perspektywę zwycięstwa dobra
w sobie. Wymaga to jednak systematycznej kontroli siebie i sumiennej
korekty siebie. Wymaga także oderwania się od przeszłości i zwrócenia
całej swojej energii ku temu, co stoi przede mną. Przeszłości już
nie zmienię. Przyszłości mogę nadać ciekawszy kształt. Na tym się
koncentruję. Z przeszłości biorę tylko najcenniejsze doświadczenia,
aby nie popełniać tych samych błędów. Jeśli na pamięć nasuwają
się błędy – to jako przestroga – aby ich unikać. 6. Trudna decyzja o zmianie stylu swojego życia
Ważną więc problematykę
prezentujemy. Chodzi o to, żeby człowiek wygrzebał się spod gruzów,
żeby wyszedł z wczorajszych nawyków i schematów, żeby
pozostawił za sobą podszytą lękiem „zabawę w życie”, żeby od zaraz zaczął prawdziwie żyć. Czas najwyższy,
żeby skończyć z poddaniem się wszechwładnie panującym w nas złym
cechom Rodzica czy Dziecka. To ostatnie zwłaszcza potrafi swoim lękiem
przed tym, co trudne, skutecznie zablokować wszelkie inicjatywy,
uniemożliwić zmianę naszego życia na lepsze. Posługuje się po mistrzowsku
grą określaną w skrócie: „Tak, ale”. Za T. Harrisem przytoczę
przykład takiej gry. Chciałbym, żebyśmy zagadnienia kosmetyki, o
których tu będzie mowa, przenieśli na kosmetykę naszego serca,
naszego wnętrza. Jest to dialog Dorosłego (przyjaciółki) z niedojrzałą kobietą
imieniem Jane, zdominowaną przez Dziecko. Za dużo w niej lęku, wygody i uporu,
a przede wszystkim braku wiary w siebie. Częściowo przejawia się
w niej także postawa Rodzica
zrośniętego z nawykami,
niezdolnego do otwarcia się na to, co nowe, co może przynieść uzdrowienie.
Ten dialog jest następujący: „Jane:
Jestem tak zwyczajna
i pospolita, że nikt się mną nie interesuje. Przyjaciółka: Dlaczego więc nie pójdziesz
do dobrego salonu piękności i nie każesz się inaczej uczesać? Jane:
Tak, ale to kosztuje
zbyt wiele pieniędzy. Przyjaciółka: No dobrze, a gdybyś tak kupiła jakiś magazyn, gdzie
są często różne wskazówki, jak sobie ułożyć włosy? Jane:
Masz rację, ale
już próbowałam, moje włosy są zbyt delikatne, fryzura się
nie chce trzymać, jeżeli uczeszę je w kok to przynajmniej wyglądają
porządnie. Przyjaciółka: A co byś powiedziała o makijażu,
który podkreśliłby trochę twoje rysy. Jane:
To byłoby niezłe,
ale moja skóra jest uczulona na kosmetyki, raz próbowałam
i skóra zrobiła mi się szorstka i podrażniona. Przyjaciółka: Teraz jest mnóstwo dobrych,
nowych, nie powodujących alergii kosmetyków. Dlaczego nie
poradzisz się dermatologa? Jane: Tak, ale ja wiem co on powie, on powie,
że ja się nie odżywiam prawidłowo.
To będzie prawda,
że jem byle co i moje posiłki nie są takie, jakie powinny
być. Ale to tak
już jest, kiedy ktoś jest samotny. A poza tym piękność, to
jeszcze nie wszystko. Przyjaciółka: Tak, to prawda. A może dobrze
byłoby żebyś zapisała się na jakieś kursy dla
dorosłych, na
przykład o sztuce, lub aktualnych sprawach dziejących się w
świecie. Wiesz
to mogłoby ci pomóc w prowadzeniu ciekawej konwersacji. Jane:
Tak, ale one
są późno wieczorem, a ja po pracy jestem taka wyczerpana. Przyjaciółka: W takim razie zapisz
się na kursy korespondencyjne. Jane:
Kiedy widzisz,
ja nie mam nawet czasu pisać listów do rodziny. Jakże ja
mogłabym znaleźć
czas na kursy korespondencyjne? Przyjaciółka: Znalazłabyś czas, gdyby to było dostatecznie ważne. Jane:
Tak, ale to łatwo
tobie powiedzieć. Ty masz tyle energii. Ja jestem stale ledwie żywa. Przyjaciółka: To dlaczego nie położysz się wcześniej
spać? Nie ma się co dziwić, że jesteś
zmęczona, kiedy
siedzisz codziennie do późna i oglądasz telewizję. Jane:
No tak, ale ja
przecież muszą mieć jakąś rozrywkę. A to jest jedyna rozrywka, jaką
można mieć jak się jest kimś takim jak ja! Tak więc dyskusja wróciła do punktu wyjścia.
Jane systematycznie zbijała każdą nową sugestię przyjaciółki.
Zaczęła od narzekania, że jest zwyczajna i pospolita, a po całej
rozmowie zakończyła ją takim samym wnioskiem: jest zwyczajna i pospolita,
ponieważ «ona już taka jest»”. Przez cały czas niezmiennie powtarza się model gry: „tak,
ale ...”. Tego rodzaju gra nigdy nie będzie skończona, dopóki
nie wkroczy Dorosły mówiący zdecydowanie tak – bez
dodawania jakiegokolwiek ale. Konkretne propozycje przyjaciółki mogą być symbolicznymi
znakami, poprzez
które i do nas mówi Bóg. Można by ten dialog
przetłumaczyć na język naszego życia duchowego: przyłóż się
bardziej do życia refleksyjnego, do większej aktywności. Pytaj,
w jakim stopniu jesteś prawdziwy w tym, co robisz, tzn. w jakim
stopniu wypełniany przez ciebie obowiązek jest taki, na jaki cię
stać? A może stać cię na więcej? Jak wykonujesz swoje codzienne
zadania? Czy może tak, jak „się” je robi w twoim środowisku, bo
nie chcesz „się wychylić? Jak w twoich zadaniach odbija się twoja
indywidualność? Przytoczony dialog równie dobrze może być naszą
rozmową z Chrystusem. To On występuje w roli przyjaciela, który
coś nowego nam podsuwa, podpowiada ciekawsze rozwiązanie, zwraca
uwagę na coś ważnego, przypomina, nalega, niepokoi, zaprasza. Jakże
to bardzo zobowiązuje. Czy jednak wchodzimy na serio w ten dialog
z Chrystusem? Jaką dajemy Mu odpowiedź? Jeżeli mówimy „tak”
czy nie dołączamy do niej naszego bojaźliwego „ale”? Jeżeli bezwarunkowo odpowiemy Chrystusowi na Jego wezwanie,
to każda wierność w małych sprawach doprowadzi nas do wierności
w większych (por. Łk 16,10). Każde pokonanie mniejszej trudności
doprowadzi nas do zwycięstwa nad czymś trudniejszym. Tylko w ten
sposób skutecznie zmienimy swoje życie na lepsze, zwyciężymy
siebie, wejdziemy na drogę wzrostu. A to już jest ogromny sukces.
Rośniemy, a więc coraz pełniej żyjemy prawdą, która przy
okazji każdego większego wysiłku jest na bieżąco odkrywana w nas
jako piękniejsza, bardziej zobowiązująca. Idziemy w górę.
Nasze życie staje się coraz bardziej autentyczne. Zaczyna się ono
od przebicia stwardniałej skorupy lęków, zahamowań, nawyków,
schematów, obojętności i od skierowania uwagi na to, co nowe,
większe, lepsze. Gdyby kiełek, który przebija najpierw mozolnie
skorupę nasienia, i wspina się do góry, spotykając kamyk czy twardą grudkę, nie
zdecydował się na ominięcie tej przeszkody i nie wzmocnił parcia
w górę, gdyby nie pokonał tego, co mu stoi na przeszkodzie,
nigdy by nie ujrzał światła dziennego, a cóż dopiero mówić
o zaowocowaniu. W naturę ziarna jest wpisana wielka siła przebicia. Podobnie człowiek może i powinien
przebijać się poprzez różne myślowe schematy, emocjonalne
nastawienia i lęki poprzez bolesne doświadczenia hamujące jego marsz
ku pełnemu dobru. Dopóki nie wykorzysta posiadanej w sobie
siły przebicia wyrastającej z nadziei i poczucia powinności moralnej,
by wziąć pełną odpowiedzialność za kształt swojego życia – pozostanie
w „stanie hipnozy”, nie ruszy z miejsca i ani na krok nie zbliży
się ku czemuś, co jest większe od tego, co było dotąd – nie jest
w porządku wobec siebie. Zaciąga winę. Pozostanie ze swoją niemocą
na zawsze. Coś ważnego zaprzepaszcza. Drogę wzwyż otwiera mu stanowcza decyzja:
powinienem, muszę być wierny sobie, nie mogą inaczej, byłbym nie
w zgodzie z sobą, zdradziłbym siebie. A więc spróbuję! Ufam,
że dam radę! Zaczynam! I tak wciąż od nowa! To jest dorosłość. Dopóki człowiek nie uświadomi sobie tego wewnętrznego
„nakazu”, moralnego wymogu (powinności) i nie posłucha
go zdecydowanie i całkowicie, dopóki nie zdobędzie się na
coś więcej, czyli na pierwszy krok w górę – właściwie nigdy
nie stanie się Dorosłym. A skoro ktoś już uczyni ten ważny pierwszy krok, wyruszy z miejsca i wzniesie
się wyżej, dozna wspaniałego przeżycia patrzenia na wszystko z góry.
Poszerzy swoje horyzonty,
dostrzeże nowe proporcje rzeczy widzianych dotąd z niższej perspektywy,
nabierze dystansu do tego, co go do tej pory gubiło, gdy był „na
dole”, tzn. gdy żył przeciętnie, gdy wegetował, nie za wiele się
przejmując tym, co robił. Gdy zbliży się do jakiegokolwiek szczytu, kiedy go osiągnie,
zauważy, że sprawy, problemy, które go wcześniej gubiły,
stają się zupełnie małe, a może nawet śmieszne. Ze szczytu widać
lepiej. Ze szczytu widać wszystko naprawdę wspaniale. Kiedy człowiek
nie ma takiego doświadczenia potwierdzającego wiarę we własne siły,
wyzwalającego jego ukryte możliwości jedynie w ten sposób
aktualizowane, wcielane, stopniowo, ale systematycznie. Dopóki
takiego doświadczenia nie zdobędzie, drepcze w miejscu i wielkiej
siły przebicia nigdy w sobie nie wyzwoli. Dorosły musi ciągle się przebijać przez zwyczajność,
przeciętność, bylejakość, przez klimat, który zaledwie jest
letni, w niewielkim stopniu ciepły („ciepłe kluski”, „ciepłe piwo”),
a de facto jest nijaki. Gdybyśmy poszli do różnych
domów rodzinnych i mieli taki przyrząd do mierzenia duchowej
temperatury danego domu, to byśmy ze zdumieniem stwierdzili, że
w jednym domu jest prawie że lodowato, w innym chłodno, czy letnio,
gdzie indziej nieco cieplej czy w miarę ciepło. Idąc dalej, spotkalibyśmy
dom, w którym „temperatura”, dynamika życia duchowego jest
o wiele wyższa. Wchodzimy do takiego domu i nagle czujemy się zauroczeni,
ogarnięci niezwykłą atmosferą podniosłości, ogromnej życzliwości,
gorącej miłości. Pytamy, jak to jest możliwe, że ludzie współżyjący
ze sobą na co dzień wykazują tyle świeżości taktu, tyle miłości,
dobroci, delikatności, cierpliwości i wyciszenia, uśmiechu, pogody?
Gdzie my jesteśmy? Zwyczajnie, jesteśmy wśród Dorosłych. Dorosły niczego nie ukrywa, nie zakopuje talentów.
Dorosły żyje na miarę tych możliwości, które
są w nim i które, dzięki wspólnocie rodzinnej czy
przyjacielskiej, są jeszcze szybciej i wnikliwiej odczytywane oraz
wyzwalane. Rosną one razem z nim. On jest coraz bardziej wierny
sobie, wierny prawdzie odczytywanej wewnątrz swojej osoby. Żyje
pełnią życia! Przekracza siebie. Taki jest nasz Dorosły. W niektórych środowiskach jest on może niewygodny,
ponieważ w obcowaniu z innymi bywa bardzo wymagający, ale równocześnie
jest także wyrozumiały. Umie cierpliwie czekać. Staje się znakiem,
który zaprasza, mobilizuje i wzywa. Niekiedy zdumiewa i porywa,
ale czyni to zawsze delikatnie, choć stanowczo. Bez pardonu natomiast
kwestionuje to wszystko, co niedojrzałe. Każdy, kto się odważy,
kto się zdobędzie na przebicie skorupy schematów Rodzica i lęków Dziecka, rzeczywiście wychodzi z mrocznych zakamarków
w otwartą przestrzeń wielkiej przygody twórczego, dojrzałego
życia. Doświadcza życia w pełnym wymiarze prawdy. Żyje pełną wolnością,
pełnią dobra. Taka jest historia i misja Dorosłego. Wpatrujmy się w nasze życiowe sytuacje i pilnie odczytujmy
te znaki, które są tam wpisane jako znaki wzywające nas do
czegoś więcej. Dajmy z siebie wszystko na co nas stać, a otworzy
się przed nami wspaniały świat dojrzałości najpierw w wymiarze czysto ludzkim, naturalnym, w płaszczyźnie
uczciwości płynącej z podstawowej prawdy o realizowaniu ogromnych
możliwości otrzymanych od Stwórcy. Ta prawda najbardziej
przemawia zwielokrotnieniem tych możliwości, które aktualizują
się w usilnej pracy nad sobą. Pracą tą kieruje Dorosły –
heros i gigant ducha. Aż trudno uwierzyć, że jest on w każdym z
nas. Wystarczy go tylko na stałe dopuszczać do głosu. Wtedy coś
wielkiego stanie się w naszym życiu. Zacznie się ono szybko zmieniać
na lepsze. Nawet najmniejsze sprawy nabiorą wtedy sensu i atrakcyjności.
Staną się źródłem wielkiej radości, bo ujawnią swój
walor zbawczy. Bo to jest tak: Kiedy Pan Bóg zawsze będzie
na pierwszym miejscu, wtedy wszystko inne będzie na właściwym miejscu. ks. Mieczysław Rusiecki |
|||||
|
|
|
|||
|
© KST 2004 by WEBmaster |
|